Mój sposób na bąka
MÓJ SPOSÓB NA BĄKA
A nawet na… bąki!
I nie mam tu na myśli zabawek ani latających owadów.
Tak! Mam na myśli te śmierdzące.
Pewnie zdziwicie się: co też jej przyszło do głowy?
Tego jeszcze brakowało – o bąkach chce pisać! Co tu niby można pisać?
Spokojnie, moje drogie – czuję się dobrze!W poprzednim poście opowiadałam Wam o pracy w szkole, skupiając się przede wszystkim na kiepskiej relacji z dyrektorką.
Dziś, zachęcona przez Malwinę z bloga Moje losy w Bułgarii, opowiem Wam o zabawniejszej stronie mojej pracy.Wrócę do okresu, gdy byłam wychowawczynią klasy II.
Pracowaliśmy razem już jakiś czas. Z każdym dniem lepiej poznawałam dzieci, a one oswajały się i coraz bardziej do mnie przyzwyczajały.
Było dobrze.
Od początku jednak towarzyszył nam pewien… śmierdzący problem.
Otóż dzieci puszczały niemiłosierne bąki – czasem głośne, a czasem tzw. cichacze.
I za każdym razem budziło to w klasie ogromne poruszenie! Dzieci momentalnie stawały się niegrzeczne, krzyczały, oskarżały wzajemnie, potem obrażały. Reagowały naprawdę bardzo, bardzo negatywnie.
Inna sprawa, że praca rzeczywiście nie jest przyjemna, kiedy w klasie unosi się smrodek …Postanowiłam coś z tym zrobić.
Może uznacie moje działania za niezbyt pedagogiczne, może zostanę skrytykowana - trudno, zaryzykuję!
Zacznę od tego, że od początku uważałam moje dzieci za mądre.
Wiedzę przyswajały szybko, zapamiętywały przygotowane ciekawostki, a podczas tematycznych pogadanek potrafiły się pięknie skupić, wysłuchać, wczuć w przedstawianą sytuację. A omawialiśmy przeróżne ważne tematy.
Poruszaliśmy kwestię tolerancji - mieliśmy ucznia, który był innej wiary i to był, jak się okazało, powód do dokuczania.
Zastanawialiśmy się też, czy drogie przedmioty są rzeczywiście takie ważne – rodziców niektórych dzieci nie było stać na wszystko co modne, a przez to koledzy nie zawsze chcieli się z ich pociechami bawić. (Tak, przykre to, ale niestety prawdziwe…)
W każdej z przywołanych sytuacji udało mi się wpłynąć na postawę dzieci.
Zaczynały rozumieć, zmieniały zachowanie. Napawało mnie dumą, że wystarczała jedna pogadanka i metamorfoza wręcz rzucała się w oczy.
Oczywiście, w żadnym z tych przypadków nie kończyło się na rozmowie.
Odgrywaliśmy scenki, ćwiczyliśmy wczuwanie się w rolę, potem wspólnie wyciągaliśmy wnioski, pojawiały się przemyślenia.
I takie zajęcia przynosiły efekty. Dzieci zaczynały reagować, np. gdy na korytarzu ktoś komuś dokuczał, potrafiły używać konkretnych argumentów, broniły poszkodowanego.
Byłam dumna!
Rodzice tak rzadko rozmawiają z dziećmi! Szkoda, bo może zauważyliby, jakie to inteligentne istoty!
Wracając do bąków…Zdecydowałam się i pełna nadziei podjęłam temat.
By nie rozpisywać się przesadnie, powiem Wam tylko, że zostały poruszone najważniejsze aspekty: nie oskarżamy się wzajemnie oraz stosujemy zasadę, że nic, co ludzkie, nie jest nam obce – tu oczywiście trzeba było wyjaśnić, co to właściwie znaczy.
Nawiasem mówiąc, dzieci uwielbiały to powiedzenie i często zaskakiwały trafnym użyciem. Dalej: kwestia gazów, czyli co je powoduje i kwestia wyrozumiałość dla tych, którym nie uda się powstrzymać.
Wyjaśniłam, że puszczenie bąka, to nie przestępstwo, może zdarzyć się każdemu. Jeśli już nastąpi, wystarczy przeprosić, otworzyć okno. Nie ma potrzeby krzyczeć na siebie, obrażać się, bo takie zachowanie jest niegrzeczne, nieodpowiednie i bardzo przykre dla „winowajcy”. Wprowadziliśmy też regułę, że jeśli ktoś poczuje potrzebę, po prostu podniesie rękę, dostanie zgodę na wyjście za drzwi i za chwilę wróci.
Od tego czasu śmierdzących lekcji było zdecydowanie mniej!
Teraz opiszę Wam jeszcze kilka przykładów zmian w zachowaniu dzieciaków. Otóż zdarzyło się, że mały K. poleciał za drzwi „za potrzebą” i puścił bąka tak głośnego, że… ten odbił się echem na korytarzu, więc i w klasie usłyszeliśmy go wszyscy bardzo wyraźnie.
Nikt nie potrafił nad sobą zapanować, ktoś parsknął pierwszy, potem ktoś drugi, a za nimi już cała reszta śmiała się na całe gardło. Może nie wypadało, ale i ja nie mogłam nad sobą zapanować.
Mały K. wrócił do klasy i został przez dzieci poinformowany, że jego bąk był naprawdę mega! Reakcja małego K.?
Sam zaczął się śmiać: – Przepraszam! Taki wyszedł…
Porechotaliśmy wszyscy, niektórzy nawet popłakali się ze śmiechu.
Dzieci pytały cóż on takiego zjadł na śniadanie. Po paru minutach wrzawa ucichła i lekcja przebiegała już bez zakłóceń. Sukces! Dzieci nie krzyczały na K., nie dokuczały mu i szybko zapomniały o małym, choć głośnym incydencie!Ale przecież ta zmiana była możliwa dopiero po wytłumaczeniu im, że taki incydent jest ludzki i ani nie jest powodem do wzajemnego obrażania się, ani – tym bardziej – do potępiania.
Widziały też moją reakcję – nie krzyczałam, jak poprzednia Pani – więc i one zaczęły żartować i się chichrać. Nie wiem, czy jest poprawne pedagogicznie, że czasem i mnie zdarzyło się zaśmiać razem z dziećmi z czyjegoś głośnego bąka , ale na pewno jest skuteczne. Zresztą, kto powiedział, że w szkole musi panować surowa dyscyplina i zimna atmosfera?
W klasie nastała nowa rzeczywistość.
Jeśli ktoś puścił bąka – przepraszał. Wcześniej każdy bał się przyznać! Ktoś inny otwierał okno i… tyle. Cisza, spokój. Żadnego marudzenia, krzyku, z czasem także i śmiechu.
Takich bąkowych sytuacji zdarzyło się jeszcze kilka, a utkwiły mi w pamięci pewnie dlatego, że były nieodmiennie zabawne.
Kiedyś mały B. prawie nie zdążył wyjść za drzwi. Wprawdzie tym razem nic nie było słychać, ale za to kiedy wrócił do klasy, to… smrodek wciągnął za sobą. Dzieciaki, te z pierwszych ławek, śmiały się, że powinien trochę odczekać.
Mały B. grzecznie przeprosił i powiedział, że zapamięta – następnym razem policzy przed wejściem do 10!
Innym razem podszedł do mnie w trakcie lekcji mały Sz. i zapytał, czy może wyjść do toalety na dłużej. Początkowo nie załapałam.
– Na dłużej?
– Proszę Pani, ja muszę zrobić kuuu…
– Aaa… No tak – leć i uważaj na korytarzu!
Nie minęła minuta, już wrócił. Popatrzyłam zdziwiona, a on podbiegł do mnie i szepnął:
– Nie ma papieru toaletowego…
Dałam mu więc nauczycielski przydział, a mały Sz. pognał jak szalony, byle tylko zdążyć…
Kiedy indziej, w trakcie przerwy i zabawy w klasie, mały K. puścił cichacza.
Od razu przeprosił:
– Puściłem bąka, przepraszam, wymsknął mi się!
Otwórzcie okno! Jadłem bigos na kolację…
Głośne, śmierdzące afery odeszły tym samym w przeszłość!
Dzieci pojęły, że nie ma się czego wstydzić, że nikt nie będzie na nie krzyczał. Nauczyły się przepraszać, a z czasem także powstrzymywać i nie było nawet potrzeby wychodzenia za drzwi.
Przecież to dzieci! Poprzednia Pani krzyczała, była zawsze zniesmaczona, a bąki uważała za coś bardzo złego.
Ja nie chciałam iść w jej ślady ani używać jej metod… I myślę, że to był bardzo dobry wybór.
A nawet na… bąki!
I nie mam tu na myśli zabawek ani latających owadów.
Tak! Mam na myśli te śmierdzące.
Pewnie zdziwicie się: co też jej przyszło do głowy?
Tego jeszcze brakowało – o bąkach chce pisać! Co tu niby można pisać?
Spokojnie, moje drogie – czuję się dobrze!W poprzednim poście opowiadałam Wam o pracy w szkole, skupiając się przede wszystkim na kiepskiej relacji z dyrektorką.
Dziś, zachęcona przez Malwinę z bloga Moje losy w Bułgarii, opowiem Wam o zabawniejszej stronie mojej pracy.Wrócę do okresu, gdy byłam wychowawczynią klasy II.
Pracowaliśmy razem już jakiś czas. Z każdym dniem lepiej poznawałam dzieci, a one oswajały się i coraz bardziej do mnie przyzwyczajały.
Było dobrze.
Od początku jednak towarzyszył nam pewien… śmierdzący problem.
Otóż dzieci puszczały niemiłosierne bąki – czasem głośne, a czasem tzw. cichacze.
I za każdym razem budziło to w klasie ogromne poruszenie! Dzieci momentalnie stawały się niegrzeczne, krzyczały, oskarżały wzajemnie, potem obrażały. Reagowały naprawdę bardzo, bardzo negatywnie.
Inna sprawa, że praca rzeczywiście nie jest przyjemna, kiedy w klasie unosi się smrodek …Postanowiłam coś z tym zrobić.
Może uznacie moje działania za niezbyt pedagogiczne, może zostanę skrytykowana - trudno, zaryzykuję!
Zacznę od tego, że od początku uważałam moje dzieci za mądre.
Wiedzę przyswajały szybko, zapamiętywały przygotowane ciekawostki, a podczas tematycznych pogadanek potrafiły się pięknie skupić, wysłuchać, wczuć w przedstawianą sytuację. A omawialiśmy przeróżne ważne tematy.
Poruszaliśmy kwestię tolerancji - mieliśmy ucznia, który był innej wiary i to był, jak się okazało, powód do dokuczania.
Zastanawialiśmy się też, czy drogie przedmioty są rzeczywiście takie ważne – rodziców niektórych dzieci nie było stać na wszystko co modne, a przez to koledzy nie zawsze chcieli się z ich pociechami bawić. (Tak, przykre to, ale niestety prawdziwe…)
W każdej z przywołanych sytuacji udało mi się wpłynąć na postawę dzieci.
Zaczynały rozumieć, zmieniały zachowanie. Napawało mnie dumą, że wystarczała jedna pogadanka i metamorfoza wręcz rzucała się w oczy.
Oczywiście, w żadnym z tych przypadków nie kończyło się na rozmowie.
Odgrywaliśmy scenki, ćwiczyliśmy wczuwanie się w rolę, potem wspólnie wyciągaliśmy wnioski, pojawiały się przemyślenia.
I takie zajęcia przynosiły efekty. Dzieci zaczynały reagować, np. gdy na korytarzu ktoś komuś dokuczał, potrafiły używać konkretnych argumentów, broniły poszkodowanego.
Byłam dumna!
Rodzice tak rzadko rozmawiają z dziećmi! Szkoda, bo może zauważyliby, jakie to inteligentne istoty!
Wracając do bąków…Zdecydowałam się i pełna nadziei podjęłam temat.
By nie rozpisywać się przesadnie, powiem Wam tylko, że zostały poruszone najważniejsze aspekty: nie oskarżamy się wzajemnie oraz stosujemy zasadę, że nic, co ludzkie, nie jest nam obce – tu oczywiście trzeba było wyjaśnić, co to właściwie znaczy.
Nawiasem mówiąc, dzieci uwielbiały to powiedzenie i często zaskakiwały trafnym użyciem. Dalej: kwestia gazów, czyli co je powoduje i kwestia wyrozumiałość dla tych, którym nie uda się powstrzymać.
Wyjaśniłam, że puszczenie bąka, to nie przestępstwo, może zdarzyć się każdemu. Jeśli już nastąpi, wystarczy przeprosić, otworzyć okno. Nie ma potrzeby krzyczeć na siebie, obrażać się, bo takie zachowanie jest niegrzeczne, nieodpowiednie i bardzo przykre dla „winowajcy”. Wprowadziliśmy też regułę, że jeśli ktoś poczuje potrzebę, po prostu podniesie rękę, dostanie zgodę na wyjście za drzwi i za chwilę wróci.
Od tego czasu śmierdzących lekcji było zdecydowanie mniej!
Teraz opiszę Wam jeszcze kilka przykładów zmian w zachowaniu dzieciaków. Otóż zdarzyło się, że mały K. poleciał za drzwi „za potrzebą” i puścił bąka tak głośnego, że… ten odbił się echem na korytarzu, więc i w klasie usłyszeliśmy go wszyscy bardzo wyraźnie.
Nikt nie potrafił nad sobą zapanować, ktoś parsknął pierwszy, potem ktoś drugi, a za nimi już cała reszta śmiała się na całe gardło. Może nie wypadało, ale i ja nie mogłam nad sobą zapanować.
Mały K. wrócił do klasy i został przez dzieci poinformowany, że jego bąk był naprawdę mega! Reakcja małego K.?
Sam zaczął się śmiać: – Przepraszam! Taki wyszedł…
Porechotaliśmy wszyscy, niektórzy nawet popłakali się ze śmiechu.
Dzieci pytały cóż on takiego zjadł na śniadanie. Po paru minutach wrzawa ucichła i lekcja przebiegała już bez zakłóceń. Sukces! Dzieci nie krzyczały na K., nie dokuczały mu i szybko zapomniały o małym, choć głośnym incydencie!Ale przecież ta zmiana była możliwa dopiero po wytłumaczeniu im, że taki incydent jest ludzki i ani nie jest powodem do wzajemnego obrażania się, ani – tym bardziej – do potępiania.
Widziały też moją reakcję – nie krzyczałam, jak poprzednia Pani – więc i one zaczęły żartować i się chichrać. Nie wiem, czy jest poprawne pedagogicznie, że czasem i mnie zdarzyło się zaśmiać razem z dziećmi z czyjegoś głośnego bąka , ale na pewno jest skuteczne. Zresztą, kto powiedział, że w szkole musi panować surowa dyscyplina i zimna atmosfera?
W klasie nastała nowa rzeczywistość.
Jeśli ktoś puścił bąka – przepraszał. Wcześniej każdy bał się przyznać! Ktoś inny otwierał okno i… tyle. Cisza, spokój. Żadnego marudzenia, krzyku, z czasem także i śmiechu.
Takich bąkowych sytuacji zdarzyło się jeszcze kilka, a utkwiły mi w pamięci pewnie dlatego, że były nieodmiennie zabawne.
Kiedyś mały B. prawie nie zdążył wyjść za drzwi. Wprawdzie tym razem nic nie było słychać, ale za to kiedy wrócił do klasy, to… smrodek wciągnął za sobą. Dzieciaki, te z pierwszych ławek, śmiały się, że powinien trochę odczekać.
Mały B. grzecznie przeprosił i powiedział, że zapamięta – następnym razem policzy przed wejściem do 10!
Innym razem podszedł do mnie w trakcie lekcji mały Sz. i zapytał, czy może wyjść do toalety na dłużej. Początkowo nie załapałam.
– Na dłużej?
– Proszę Pani, ja muszę zrobić kuuu…
– Aaa… No tak – leć i uważaj na korytarzu!
Nie minęła minuta, już wrócił. Popatrzyłam zdziwiona, a on podbiegł do mnie i szepnął:
– Nie ma papieru toaletowego…
Dałam mu więc nauczycielski przydział, a mały Sz. pognał jak szalony, byle tylko zdążyć…
Kiedy indziej, w trakcie przerwy i zabawy w klasie, mały K. puścił cichacza.
Od razu przeprosił:
– Puściłem bąka, przepraszam, wymsknął mi się!
Otwórzcie okno! Jadłem bigos na kolację…
Głośne, śmierdzące afery odeszły tym samym w przeszłość!
Dzieci pojęły, że nie ma się czego wstydzić, że nikt nie będzie na nie krzyczał. Nauczyły się przepraszać, a z czasem także powstrzymywać i nie było nawet potrzeby wychodzenia za drzwi.
Przecież to dzieci! Poprzednia Pani krzyczała, była zawsze zniesmaczona, a bąki uważała za coś bardzo złego.
Ja nie chciałam iść w jej ślady ani używać jej metod… I myślę, że to był bardzo dobry wybór.
O nieee, hahahaa, dzieci są niebiańsko szczere! "Jadłem bigo na kolację" - :D
OdpowiedzUsuńAle mnie rozbawiłaś, przeczytam jeszcze raz :D
Leze i kwicze, hahaha! Ahh, te nasze cudaki sa nieziemskie :)
OdpowiedzUsuńp.s.Widac, ze masz podejscie do dzieci i one to czuja!!
Dobre! Dzieci to potrafią inspirować ha ha:). Moja mała akurat jest w jeszcze takim wieku, że może puszczać bąki bez skrępowania, co też często czyni:). Ma jeszcze czas na wstyd z tego powodu!
OdpowiedzUsuńBrawo !
OdpowiedzUsuńStudiuję pedagogikę wczesnoszkolną i przedszkolną. Dla mnie nawet taka lekcja o bąkach może okazać się niezwykle pomocna ;)
Cieszę się, że mój wpis w jakiś sposób Ci w przyszłości pomoże :)
UsuńHa, bo do wszystkiego trzeba mieć podejscie, nawet do bąka :D
OdpowiedzUsuńUsmialam sie z glosnego baka I ciagnacego cichacza za soba ;) wesolo sie zrobilo! Dzieciaki pewnie za Toba tesknia....
OdpowiedzUsuńCzytając to, micha się uśmiecha, a wyobraź sobie, co to ja miałam na żywo, gdy to wszystko się działo :D
Usuńjeśli chodzi o poprzedni wpis...to proponuje drugie dziecko :D się dyr zdziwi :D.
OdpowiedzUsuńco do bąków, to też jestem zwolenniczką tłumaczenia :) nasze dziecię uczymy "przepraszam", ale jak to się zmieni jak pójdzie do szkoły? tego nie wie nikt... :)
Drugie dziecię będzie, ale to za jakiś czas:) Gdybym tam wróciła, to dyra by padła na zawał, gdybym przyszła z kolejnym zaświadczeniem o ciąży :D
Usuńhehe ale się uśmiałam Twoim postem:) świetny tekst:)
OdpowiedzUsuńp.s. obserwujemy i zapraszamy w wolnej chwili do nas- http://wswiecieoliwii.blogspot.com/
Cieszę się :)
UsuńZajrzę w wolnej chwili :)
Świetne podejście :) Ja tłumaczę jak na razie tylko Starszemu, że bąki puszcza się w toalecie. Ma 3 latka i jak zdarzy mu się puścić tam gdzie są ludzie - przeprasza :) Jak jego młodszy brat puści bez skrępowania (ma 16 miesięcy) to tłumaczy mu, że nie wolno tak i trzeba przeprosić :)
OdpowiedzUsuńNo i prawidłowo :) Dzieci powinno się uczyć kultury, a niestety nie wszyscy rodzice na to zwracają uwagę.
UsuńAle się uśmiałam :)
OdpowiedzUsuńTemat o bąkach też poruszałam u siebie, o tu http://mojedziecko-mojsyn.blogspot.com/2014/06/baki-baboki-i-bekanie.html
I zgadzam się z Tobą, że z dziećmi trzeba rozmawiać i to o wszystkim, o bąkach też!
ps.przepraszam za spam, jeśli chcesz to usuń ten komentarz :)
Jaki tam spam?! :) Zajrzę, przeczytam :)
UsuńNiektóre tematy są spostrzegane przez rodziców za TRUDNE tematy, chociażby o bąkach i rodzice wolą tych tematów nie poruszać wcale :/
I brawo za Twoją postawę w końcu to coś naturalnego coś co każdy z nas wytwarza, nic wstydliwego.
OdpowiedzUsuń:)
UsuńFajnie to ogarnęłaś ;)
OdpowiedzUsuń