Jestem MAMĄ wcześniaka- Cytryniada- Poznajcie Ewę

Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem.
Jeszcze jestem troszkę podenerwowana, przez co czuję się, jakbym wypiła co najmniej litr kawy.
Zdążyłam się odświeżyć, mąż został z dziećmi, a ja właśnie zjeżdżam windą na parter.
Obok jest knajpa, to własnie tam umówiłam się z Ewą.

Wchodzę, jestem oczywiście przed czasem, a tam już na mnie czeka Ewa.
Jej uśmiech sprawia, że i ja się uśmiecham, całe podenerwowanie znika***.
..................................................................................................................
***Historia spotkania wymyślona na potrzebę wpisu.
............................................................................................



Powiedz kilka słów o sobie- skąd jesteś, gdzie mieszkasz, czym się zajmujesz, kilka słów o blogu.

Nazywam się Ewa, pochodzę z raczej niewielkiego miasteczka w województwie pomorskim, ale od dziesięciu lat w mieszkam w samym sercu Półwyspu Apenińskiego, zielonej Umbrii. Odkąd pamiętam fascynowała mnie Italia, z całych sił pragnęłam ‘’zasmakować’’ jej z bliska, stąd też pomysł letniego (trzymiesięcznego) wyjazdu jako au pair na południowe krańce Europy. Podczas drugiego pobytu, jako świeżo upieczona studentka czwartego roku UG, poznałam M. i przepadłam. Studia ukończyłam (jestem administratywistką czyli prościej rzecz ujmując mgr administracji) i za głosem serca pognałam do Perugii.


Niestety nie pracuję zawodowo. W pełni oddałam się wychowaniu syna, który przez pierwsze  miesiące, a nawet i lata wymagał specjalnej, nie tyle opieki, co uwagi. Od jakiegoś czasu w głowie kiełkuje myśl o znalezieniu zatrudnienia,  najlepiej zdalnego, ale wszystko to pozostaje na razie w sferze marzeń.


Blogowanie zaczęłam nieco z przypadku. Któregoś dnia przeszukując zasoby internetu w poszukiwaniu inspiracji ślubnych, natknęłam się na blogi przyszłych panien młodych. Pod wpływem impulsu, nie wiele myśląc a jeszcze mniej wiedząc w temacie, zarejestrowałam się na portalu i tak rozpoczęła się moja wirtualna przygoda. Później były przenosiny na blogi mam, aż ostatecznie wylądowałam pod adresem http://kartkazkalendarza.blogspot.it/


Jak była Twoja/Wasza reakcja na wieść, że zostaniecie rodzicami?


Decyzja o powiększeniu rodziny była przemyślana, oboje z mężem pragnęliśmy potomstwa, ale nie spodziewaliśmy się, że los tak szybko (dwa miesiące po ślubie) pozwoli nam cieszyć się z dwóch kresek.


Czy cokolwiek zapowiadało na to, że możesz ciąży nie donosić?


Nie. To znaczy odpowiedź brzmi NIE, do 5 tygodni przed porodem, kiedy to podczas rutynowej  kontroli ginekologicznej lekarz prowadzący moją ciążę niespodziewanie odkrył skracającą się w szybkim tempie szyjkę. Początkowo wszystko wskazywało, że zostanę jedynie ‘’skazana’’ na przymusowy odpoczynek w domowych pieleszach.  Pogodzona z losem, miałam się już ubierać, ale ‘’coś’’ wyraźnie nie dawało spokoju lekarzowi - wróciłam na kozetkę i po dodatkowych badaniach okazało się, że od strony wewnętrznej szyjki już praktycznie nie ma (13mm). Jego niezawodny instynkt sprawił, że już niecałe 30 minut później leżałam na oddziale ginekologiczno-położniczym.

Kiedy doszło do porodu, jakie było podejście personelu w stosunku do Was?


Do szpitala trafiłam w 28tc, jak łatwo się domyśleć, z lekka załamana.
Nie wyobrażałam sobie spędzić kolejnych trzech miesięcy w szpitalnych murach (mimo wszelakich wygód, jakie zapewniał oddział),z drugiej jednak strony prosiłam Boga, by pozwolił mi być tam (w dwupaku) jak najdłużej. Hormony szalały, bałam się, popłakiwałam w ukryciu, co naturalnie nie mogło przejść niezauważone.
Położne były cudowne (tylko do 1 mogłabym mieć zastrzeżenia), groziły mi palcem i ‘’pokrzykiwały’’ bym nie denerwowała dziecka :)


Gdy wszelkie środki zapobiegawcze przestały działać, trafiłam na porodówkę i jasne się stało, że dziś urodzę, zajął się mną sztab lekarzy, położnych i pielęgniarek. Wszystko z uśmiechem i w koleżeńskiej atmosferze. Ani przez chwilę nie dano nam (mąż był cały czas przy mnie) odczuć, że coś może pójść nie po naszej myśli. Działano zgodnie z procedurą a mnie niepotrzebnie nie denerwowano.
Pamiętam, iż w amoku poprosiłam o znieczulenie. Lekarz obecna przy porodzie wyperswadowała mi ten pomysł z uwagi na dobro dziecka.
Jedna z pielęgniarek opowiadała, że 20 lat temu urodziła kilogramowego wcześniaka, który teraz ma 190 wzrostu.  
Gdy z uwagi na osobliwość porodu zadecydowano, że urodzę na sali operacyjnej, w której panują zdecydowanie bardziej sterylne warunki, lekarz prowadząca mianowała jedną z pielęgniarek odpowiedzialną za informowanie męża o przebiegu akcji porodowej. Później, gdy powitaliśmy już Stefano na świecie, informowano również i mnie, że syn jest na Intensywnej Terapii i, że ‘’Nie jest źle! Ponoć nawet delikatnie zakwilił!”

Po zmianie dyżuru, położna odbierająca poród, przyszła się ze mną pożegnać, podziękować za współpracę i zapytać o wieści o syna. Podobnie z resztą, dzień później, Pani ginekolog obecna przy porodzie i niektóre położne, które rano zaskoczyła wieść o rozwiązaniu.

Naprawdę nie mogę im nic zarzucić.

Kiedy Wasz Stefcio przyszedł na świat, co czuliście? Jakie uczucia przeważały?
Powiedz, co czuje matka wcześniaka


Myślę, że matka wcześniaka czuje to samo co każda inna matka, radość. Tylko to szczęście nie jest pełne, bo przeplatane niepewnością.
Poza tym tysiące pytań wirują po głowie. Powiem szczerze, że gdy zeszły emocje związane z porodem, ogarnął mnie potężny strach.
Bałam się, bałam się wszystkiego - kupić laktator, dotknąć go, przytulić, przewinąć, panicznie bałam się dzwoniących aparatur. Bałam się również wchodzić na oddział, w obawie że usłyszę niepokojące wieści.


Mój mąż przeciwnie, chciał wszystko robić sam przy Stefku. Był dla mnie wtedy, i do tej pory jest, ogromnym oparciem.


Czy cała ta sytuacja sprawiła, że bardziej zaczęliście wierzyć w Boga?


Nigdy nie ukrywałam, że jestem wierząca i że w ogromnym stopniu wiara, którą w sobie noszę pomogła mi uporać się z całą tą sytuacją. Na pewno modliłam się wtedy więcej, gdyż przynosiło mi to ukojenie i spokój na duszy.


Co do mojego męża, jego podejście do wiary, nie zmieniło się. Nadal sceptycznie podchodzi do tematu.

Czy pragniecie rodzeństwa dla Stefka? Jakie jest Wasze podejście w kwestii kolejnego potomstwa?


Od zawsze chcieliśmy mieć gromadkę dzieci. No dobra, więcej niż jedno ;) Początkowo paraliżował mnie strach, nie chciałam po raz drugi przechodzić przez to samo. Stefano, jako wcześniak, wymagał od nas pełnego poświęcenia - izolacja, ciągłe wizyty w szpitalu. Poza tym w  pierwszej ciąży czułam się naprawdę kiepsko (do samego końca męczyły mnie niepowściągliwe wymioty ciężarnych) a byłam w pełni świadoma, że z  maleńkim dzieckiem (wcześniakiem) w domu muszę być na 150%.


Gdy Stefek podrósł i zaczęliśmy myśleć o rodzeństwie dla niego, zaczęły się moje problemy z szyjką macicy. Nie będę tu opisywać całej sytuacji (popełniłam kilka wpisów w temacie, które zainteresowani mogą odszukać na moim blogu), napiszę tylko, iż za kilka dni minie rok od mojej operacji - konizacji szyjki macicy i niestety niekorzystnych dla mnie wyników histopatologicznych. W sumie to cud, że nadal posiadam macicę.
Oboje z mężem, bardzo byśmy chcieli powiększyć rodzinę. Czasu niestety mamy coraz mniej, a ja coraz bardziej się boję. Badam się regularnie (co 3 miesiące) i mimo iż ostatnie wyniki były dobre, to życie ze świadomością, iż tyka we mnie bomba jest naprawdę niełatwe. Teraz albo nigdy, więc będę dozgonnie wdzięczna za ciepłe myśli, modlitwy i kciuki :)

Co możesz powiedzieć mamom wcześniaków, które tracą wiarę, są załamane całą tą sytuacją.

By tej wiary nie traciły, absolutnie się nie obwiniały za zaistniałą sytuację i poszukały pomocy. Każda matka jest inna i każda inaczej przeżywa swoją ‘’tragedię’’.  Jednym pomoże psycholog, innym modlitwa, a jeszcze komuś innemu ciepła rozmowa, z kimś kto już przez coś podobnego przeszedł.  Nie ma jednej recepty na wszystko.
Jak już powyżej wspomniałam, ja uciekłam w modlitwę, choć nie ukrywam, iż kilkukrotnie (gdy fiksowałam) pojawiał się temat psychologa. Poza tym codziennie, przygotowując się do wejścia na oddział, wpatrywałam się w zdjęcia małych bohaterów, które podobnie jak mój syn miały ciężkie wejście w życie i powtarzałam sobie wtedy ‘’One dały radę, to dlaczego mój Stefek ma sobie nie poradzić?’’

Nasze dzieci się nie poddają, to mali wojownicy, którzy mają ogromną wolę do życia, bierzmy więc z nich przykład. Nie poddawajmy się!!!





......................................................................................................

Do Ewy trafiłam dzięki Mini, którą również poznaliście u mnie na blogu. Przeglądając po kolei wszystkie jej wpisy, byłam bardzo wzruszona i pełna podziwu walki jaką stoczyli z przeciwnościami losu. Patrząc na zdjęcia Stefano, cieszę się, że historia zakończyła się happy endem. Mały, wielki człowiek, który pomimo utrudnionego startu, podołał.

Dziękuję Ci Ewiczko za to, że zgodziłaś się wziąć udział w Cytryniadzie.
Trzymam kciuki za spełnienie Waszych marzeń, a przede wszystkim tego jednego, najważniejszego :*

Wszystkich zapraszam do poznania Ewy i przygód Stefka i nie zapomnijcie o kciukach! :)


Pozdrawiam, M.

5 komentarzy:

  1. Żyć nie umierać28 lipca 2016 16:33

    Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miniowe Szczescie28 lipca 2016 16:47

    Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Krystyna Polek6 sierpnia 2016 07:07

    Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Komentować może KAŻDY. Dlatego też, będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad :)

Należy pamiętać, że dyskusja może się toczyć bez używania słów obraźliwych i krzywdzących.

Dziękuję Ci za odwiedzenie mojego bloga i zapraszam ponownie :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © Mileniak.pl , Blogger