Wybrałam życie na wsi.
Wychowałam się na wsi. Nigdy nie czułam się z tego powodu gorsza.
Kiedy byłam dzieckiem, miałam przyjaciółkę mieszkającą w mieście.
Wyobraźcie sobie ile było frajdy, gdy ona mogła przyjechać do mnie na weekend i zobaczyć jak się żyje na wsi, albo kiedy ja mogłam pojechać do niej i zasmakować miejskiego życia.
I wiesz co - w życiu nie zamieniłabym się z nią.
Życie na wsi miało swoje minusy, kiedy było się dzieckiem, czy nastolatkiem, ale miało też całkiem sporo plusów.
Kiedy rozpoczęłam studia w mieście oddalonym o ponad 50 km, wiedziałam, że nie dam rady - plan zajęć był różny, a nie zawsze miałam do dyspozycji auto. A do tego ja - młoda i zakochana miałabym się tak rzadko widywać z ukochanym? I oczywiście koszty dojazdu i czas podróży...
Ciężko było mi to sobie wyobrazić, więc decyzja była jedna - przeprowadzka.
O tym jakich mieliśmy sąsiadów mogłabym rozpisać się na kilka stron, a nawet powstałby świetny scenariusz komedii, horroru i dramatu, ale nie o tym jednak dziś.
Razem z moim obecnym mężem zamieszkaliśmy w wielkim mieście i jednocześnie stanęliśmy przed najtrudniejszą z życiowych prób. Zamieszkaliśmy razem i efekt tego jest taki, że już 9 lat jesteśmy razem i mamy dwie córki (ale to już wiecie) :)
Zasmakowałam, a nawet na chwilę zachłysnęłam się tym miejskim życiem - wygoda przede wszystkim. 5 minut drogi dzieliło Nas od centrum handlowego.
Mieliśmy kino, supermarkety, pizzerie - wszystko pod nosem.
I było fajnie. Na chwilę, bo jednak po krótkim czasie zaczęło nam brakować tej ciszy, własnego podwórka, możliwości spaceru do lasu i przede wszystkim tego wiejskiego powietrza - i nie mam tu na myśli smrodku od lokalnych gospodarstw, a tej świeżości.
Cały tydzień czekaliśmy na weekend, by wybrać się do rodziców, by rano obudził Nas śpiew ptaków, czy trąbiący pod domem piekarz ze świeżym pieczywem.
Poobiedni spacer do lasu dodawał tyle optymizmu na nowy tydzień i energii, a w dniu wyjazdu naprawdę żal było wyjeżdżać.
Z czasem zakupy w pobliskim CH stawały się koszmarem - zawsze, o każdej porze tłumy ludzi, pośpiech. Wypady do kina jedynie nie straciły na swojej atrakcyjności.
Stukanie sąsiadów z boku, czy z góry przyprawiało o ból głowy. Codziennie (oprócz niedzieli) naszym budzikiem była sąsiadka, która w szpilkach tak głośno schodziła po schodach o tej samej porze. Czasem zdarzało jej się w tych szpilkach biec po tych schodach, a nawet i kilka upadków się naliczyło.
Niedaleko Nas był motopark, na którym co niedzielę spotykali się fani czterech kółek. Od godziny 7- 8 nie dało się już spać. Palenie gumy, pisk opon ...
Kiedy z czasem tęskni się za swoim domem, czterema kątami, spokojem, pewnego rodzaju azylem, wszystko inne zaczyna coraz bardziej przeszkadzać.
Czuliśmy się po pewnym czasie jak w więzieniu.
Osiedle mieliśmy bardzo spokojne. Sąsiedzi byli mili, ale trafiali się też i wredni - jak to wszędzie. Kiedy snuliśmy plany o przyszłości, nie wyobrażaliśmy sobie życia z dziećmi w mieście. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, by wrócić na wieś.
Tak też się stało.
Mieszkamy na wsi, tuż pod samym lasem i nadal nie wyobrażamy sobie życia w mieście.
Mamy obowiązki - palenie w piecu, przygotowanie drewna - ale mamy też swoją przestrzeń. Spokój i ciszę. Podwórko.
Może nasz wybór był zależny od tego, że właśnie my sami wychowaliśmy się na wsi?
Zapewne tak. Gdybyśmy połowę życia spędzili w mieście, to trudno byłoby nam wyobrazić sobie życie na wsi..
A Ty? Mieszkasz na wsi, w mieście? A może marzysz o przeprowadzce?
Pozdrawiam, M.
Kiedy byłam dzieckiem, miałam przyjaciółkę mieszkającą w mieście.
Wyobraźcie sobie ile było frajdy, gdy ona mogła przyjechać do mnie na weekend i zobaczyć jak się żyje na wsi, albo kiedy ja mogłam pojechać do niej i zasmakować miejskiego życia.
I wiesz co - w życiu nie zamieniłabym się z nią.
Życie na wsi miało swoje minusy, kiedy było się dzieckiem, czy nastolatkiem, ale miało też całkiem sporo plusów.
Kiedy rozpoczęłam studia w mieście oddalonym o ponad 50 km, wiedziałam, że nie dam rady - plan zajęć był różny, a nie zawsze miałam do dyspozycji auto. A do tego ja - młoda i zakochana miałabym się tak rzadko widywać z ukochanym? I oczywiście koszty dojazdu i czas podróży...
Ciężko było mi to sobie wyobrazić, więc decyzja była jedna - przeprowadzka.
O tym jakich mieliśmy sąsiadów mogłabym rozpisać się na kilka stron, a nawet powstałby świetny scenariusz komedii, horroru i dramatu, ale nie o tym jednak dziś.
Razem z moim obecnym mężem zamieszkaliśmy w wielkim mieście i jednocześnie stanęliśmy przed najtrudniejszą z życiowych prób. Zamieszkaliśmy razem i efekt tego jest taki, że już 9 lat jesteśmy razem i mamy dwie córki (ale to już wiecie) :)
Zasmakowałam, a nawet na chwilę zachłysnęłam się tym miejskim życiem - wygoda przede wszystkim. 5 minut drogi dzieliło Nas od centrum handlowego.
Mieliśmy kino, supermarkety, pizzerie - wszystko pod nosem.
I było fajnie. Na chwilę, bo jednak po krótkim czasie zaczęło nam brakować tej ciszy, własnego podwórka, możliwości spaceru do lasu i przede wszystkim tego wiejskiego powietrza - i nie mam tu na myśli smrodku od lokalnych gospodarstw, a tej świeżości.
Cały tydzień czekaliśmy na weekend, by wybrać się do rodziców, by rano obudził Nas śpiew ptaków, czy trąbiący pod domem piekarz ze świeżym pieczywem.
Poobiedni spacer do lasu dodawał tyle optymizmu na nowy tydzień i energii, a w dniu wyjazdu naprawdę żal było wyjeżdżać.
Z czasem zakupy w pobliskim CH stawały się koszmarem - zawsze, o każdej porze tłumy ludzi, pośpiech. Wypady do kina jedynie nie straciły na swojej atrakcyjności.
Stukanie sąsiadów z boku, czy z góry przyprawiało o ból głowy. Codziennie (oprócz niedzieli) naszym budzikiem była sąsiadka, która w szpilkach tak głośno schodziła po schodach o tej samej porze. Czasem zdarzało jej się w tych szpilkach biec po tych schodach, a nawet i kilka upadków się naliczyło.
Niedaleko Nas był motopark, na którym co niedzielę spotykali się fani czterech kółek. Od godziny 7- 8 nie dało się już spać. Palenie gumy, pisk opon ...
Kiedy z czasem tęskni się za swoim domem, czterema kątami, spokojem, pewnego rodzaju azylem, wszystko inne zaczyna coraz bardziej przeszkadzać.
Czuliśmy się po pewnym czasie jak w więzieniu.
Osiedle mieliśmy bardzo spokojne. Sąsiedzi byli mili, ale trafiali się też i wredni - jak to wszędzie. Kiedy snuliśmy plany o przyszłości, nie wyobrażaliśmy sobie życia z dziećmi w mieście. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, by wrócić na wieś.
Tak też się stało.
Mieszkamy na wsi, tuż pod samym lasem i nadal nie wyobrażamy sobie życia w mieście.
Mamy obowiązki - palenie w piecu, przygotowanie drewna - ale mamy też swoją przestrzeń. Spokój i ciszę. Podwórko.
Może nasz wybór był zależny od tego, że właśnie my sami wychowaliśmy się na wsi?
Zapewne tak. Gdybyśmy połowę życia spędzili w mieście, to trudno byłoby nam wyobrazić sobie życie na wsi..
A Ty? Mieszkasz na wsi, w mieście? A może marzysz o przeprowadzce?
Pozdrawiam, M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentować może KAŻDY. Dlatego też, będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad :)
Należy pamiętać, że dyskusja może się toczyć bez używania słów obraźliwych i krzywdzących.
Dziękuję Ci za odwiedzenie mojego bloga i zapraszam ponownie :)